Początek filmu - obiecujący, ale końcówka to porażka. Film kończy się infantylnymi wyznaniami księżnej i odmienionym słowem bajka przez wszystkie przypadki. Takie pensjonarskie to było, że aż żenujące. Księżna uratowała Monako, gdyby nie ona, jej umysł, poświęcenie itd. państwo poszłoby na dno. Amerykańska ckliwość, że aż strach. Nie wiem jaki był jej autentyczny wkład, ale z tego filmu się tego nie dowiemy.
Zgadzam się - dodam jeszcze:
1.sztucznie "wytworzona" sytuacja aktorsko-rodzinno-dworska (że niby che grac, ale kocha za bardzo? że są w długach ale żyją w "raju podatkowym"?, że mają fajne dzieci, ale tatuś tłucze facetów w ich obecności?)
2.nagromadzenie nazwisk wspaniałych aktorów - w połączeniu z miernymi, papierowymi postaciami - pytanie: po co? żeby "podnieść" (piszę w cudzysłowie, bo i tak się nie udało) jakość filmu?
3.cała fabula nudna - podam jeden bezsensowny przykład: scena "łapania" damy dworu na zdradzie, by dowiedzieć się, że też pomaga księżnej... bleee
4.Nikole Kidman - dramat w trzech aktach... nie lubię jej, a ten film "dobił gwoździa do trumny" - +RIP, Miss Kidman
5.zniszczenie - i tego najbardziej "twórcom" filmu nie wybaczę - osoby Grace Kelly - cudownej, niezwykłej aktorki
Och, wybacz, ale nie dla każdego Grace Kelly była taka cudowna. Owszem, miała to coś, urodę, charyzmę, ale jej talent aktorski, jak dla mnie, nie był powalający.