Dwie historie w jednym. Klaus Kinski tropi panterę, odpowiedzialną za śmierć jego żony. W tym samym czasie, Harvey Keitel zaprzyjaźnia się na Antarktydzie z plemieniem Eskimosów.
Film Augusto Caminito przysparza sporych trudności w ocenie. W zasadzie obie opowieści posiadają pewien potencjał, tyle że nijak nie chcą się ze sobą "skleić". Łącznik fabularny, jaki proponują nam twórcy jest sztuczny i nieprzekonujący, a jeśli podejść do całości jako do filmu nowelowego, to i tak ciężko stwierdzić, co tak naprawdę reżyser pragnie przekazać widzowi. Ogląda się wprawdzie całkiem nieźle, nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że panujący w scenariuszu rozgardiasz był wynikiem improwizacji i rozpaczliwych prób ukończenia dzieła. Nie udało mi się znaleźć żadnych szczegółowych informacji na temat przebiegu produkcji, należy jednak uznać za wysoce prawdopodobne, iż przedsięwzięcie, podobnie jak pochodzący z tego samego roku "Nosferatu w Wenecji" (przy którym również zatrudniony był Caminito), padło ofiarą sabotażu ze strony Kinskiego. Chimeryczny gwiazdor gra tu od niechcenia, co było regułą w przypadku jego późnych występów, a w połowie filmu jego postać zostaje uśmiercona. Łatwo wyobrazić sobie ulgę, z jaką odetchnął reżyser, przechodząc do współpracy z Keitelem, co jest zresztą odczuwalne w trakcie seansu: druga część obrazu nie jest już tak chaotyczna, więcej w niej sensu i, stwierdzam to pomimo całej mojej sympatii dla Kinskiego, pozbawiona jest pretensjonalnych, pseudo-mistycznych wtrętów, którymi raczył nas niemiecki aktor w tworach pokroju wspomnianego "Nosferatu" czy "Paganiniego". Tak czy siak, po "Grandi cacciatori" sięgną w pierwszej kolejności właśnie fani znanego ze współpracy z Herzogiem artysty.